22 stycznia 2015

Uwaga!

Witajcie kochani.

Bardzo, ale to bardzo dawno temu nie było mnie na tym blogu i dzisiaj postanowiłam przyjść do Was z kilkoma słowami wyjaśnienia. Nie pojawiam się tutaj, ponieważ blog ten kojarzy mi się z pewnym przykrym wydarzeniem i dlatego właśnie opowiadanie na tym blogu nie będzie kontynuowane. Ale bez obaw. Założyłam już nowy blog, który PÓKI co wygląda tak samo jak ten, ale mam nadzieje, że już niedługo znajdę idealny dla siebie szablon. Zapraszam na Tak bardzo go kocham, gdzie będziecie mogli już na spokojnie czytać moje opowiadanie. Na dniach po raz kolejny opublikuję na nim prolog. Także ten. Jeszcze raz serdecznie zapraszam i do napisania...

Karolina. 

2 października 2014

[ 0 ] Prolog

           Po dwóch tygodniach spędzonych na Mistrzostwach Cheerleaderek w Nowym Yorku, nadszedł w końcu wieczór, którego nie mogłam się doczekać, odkąd wpakowałam swój bagaż do bagażnika autobusu.
           Razem z Rudą i Mary-Ann wysiadłyśmy z niebieskiego Audi r8 należącego do Ricka, który odebrał nas ze szkolnego parkingu zaraz po tym, jak odszukałyśmy swoje bagaże.
           Podeszłyśmy do bagażnika i otworzyłyśmy go, aby móc wyjąć z niego nasze torby.
- Co jak co, ale ja jestem z was bardzo dumny - odezwał się Alaric wysiadając ze swojego auta i zamykając za sobą drzwiczki. - W końcu nie codziennie pokonuje się dwadzieścia cztery drużyny cheerleaderek.
- Jeżeli ma się takiego opiekuna, który dopilnuje, aby nasze układy zostały opanowane do perfekcji, to nie ma się najmniejszego problemu z tym, aby pokonać nawet pięćdziesiąt drużyn - odparła Cornelia uśmiechając się i wysuwając rączkę od swojej torby na kółkach.
- Jeśli nadal będziesz mi tak słodziła, to pomyślę, że mnie podrywasz - zaśmiał się Rick zamykając za nami bagażnik, gdy ruszyłyśmy krótką dróżką w stronę werandy.
- A przypominam ci - zaczęłam - że Alaric jest oficjalnie zajęty od pół roku, więc biada od niego - dokończyłam, po czym dźgnęłam ją łokciem w bok i poprawiając dwie torby na ramieniu, zaczęłam wchodzić po schodach werandy. Nacisnęłam klamkę, pchnęłam delikatnie drzwi kolanem i w tej samej chwili usłyszałam głośne :
- Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin, Ronnie!
           Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Sto lat, Ronnie - wyszeptała Mary-Anne, która przesmyknęła się obok mnie w drzwiach i cmoknęła mnie w policzek, po czym podeszła do reszty gości zgromadzonych w naszym salonie. 
- Spełnienia marzeń - powiedział Rick przechodząc obok mnie, po czym także dołączył do reszty gości.
- Wiedziałam, że całkowicie zapomnisz o swoich urodzinach podczas trwania Mistrzostw - odezwała się Cornelia zatrzymując się obok mnie i odkładając swoje torby na podłogę. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Dużo zdrowia, pieniędzy, dużo czasu na zakupy ze mną i Mary-Ann, więcej książek, które tak uwielbiasz i oczywiście szczęścia z moim durnowatym braciszkiem - powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach i przytuliła mnie.
- Dziękuje - odpowiedziałam także ją przytulając, po czym odsunęłam się od niej i odwróciłam do reszty gości.
- A teraz podejdź tutaj proszę, pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki - powiedziała Judith wychodząc przed tłumek zgromadzonych gości z tortem w kształcie otwartej książki. 
         Odłożyłam swoje trzy torby obok tych należących do Corn i odgarniając włosy z twarzy, ruszyłam w stronę mojej opiekunki. Przystanęłam na przeciwko niej i spojrzałam na tort upieczony z myślą o mnie. Na pierwszej stronie znalazło się jadalne zdjęcie, na którym znajdowałam się ja tańcząca dance hall, a na drugiej lukrowe nuty oraz miniaturowy pompon. Na środku oczywiście znajdowały się dwie świeczki ułożone w liczbę osiemnaście.
           Zamyśliłam się na chwilę, aby przemyśleć swoje życzenie, po czym zdmuchnęłam świeczki, a wszyscy zaczęli klaskać. Uśmiechnęłam się do nich, po czym powiedziałam :
- Dziękuję, że jesteście.